fbpx
Podróże

Prawdziwa podróż, czyli iluzja autentyczności przemysłu turystycznego

Jesteś na La Palmie. Malutkiej, wulkanicznej wyspie zagubionej pośrodku wód Atlantyku. Nie możesz powiedzieć, że turyści tu nie zaglądają, bo to nieprawda. Zaglądają, jednak zdecydowanie rzadziej niż na inne siostrzane wyspy archipelagu. Jest tu spokojniej i jakby przyjaźniej. Nie czujesz się tu jak kolejny, bezimienny przybysz niknący w tłumie takich samych koszulek, witany seryjnym uśmiechem sprzedawcy pamiątek, serwującym Ci  taśmowej roboty produkty hande-made. A przynajmniej tak Ci się wydaje.

Z radością i prawdziwą ekscytacją myszkujesz w niewielkich, zakurzonych czasem i pamięcią sklepikach, coraz bardziej oddalając się od głównej drogi. Zamiast poukładanych opakowań, błyszczących nowością i dumnym autografem Made in China, znajdujesz skromną pracownię w której lokalna artystka szlifuje niepozorną, czarną bryłkę skały wulkanicznej, której pełno tu dookoła. Lada chwila, kamień, który obecnie przypomina raczej pumeks do stóp, w jej dłoniach zamieni się niepowtarzalną biżuterię.

Będzie nosiła pamięć wielkiego wybuchu wulkanu sprzed dwóch milionów lat i historii, której częścią była.  Niegdyś uformowały ją ogień i ocean, teraz ludzkie dłonie i serce, które sprawią, że stanie się niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju klejnotem w masie nijakości. Nie jest tani. Sam w sobie nie stanowi wielkiej wartości, jednakże…Ten niepozorny, czarny kamyczek ma w sobie coś, co sprawia, że staje się cenniejszy niż na to wygląda.  Odcisk duszy jego twórcy, niepowtarzalność i własną historię, która teraz staje się częścią Twojej.

Jest  p r a w d z i w y.

Prawdziwa podróż

Często w podróży deklarujemy, że nie szukamy turystycznych miejsc, tylko tych „prawdziwych”. Autentycznego życia, autentycznych ludzi. Nie chcemy oglądać wypięknionej rzeczywistości, przygotowanej specjalnie dla nas – turystów. Ostentacyjnie odwracamy się od straganów z masowej produkcji pamiątkami, restauracjami, których menu dnia to angielskie śniadanie,  francuski obiad i niemieckie piwo podane do włoskiej kolacji. Będąc w egzotycznym kraju, chcemy jeść wyłącznie lokalne potrawy, kupować tradycyjne produkty, brać udział w miejscowych rytuałach.

Potrzeba autentyczności

Z czego to wynika? Czym jest dla nas podróż? Skąd ta desperacka potrzeba autentyczności? Powiesz, że to chęć poznania świata. Że skoro jedziesz na drugi koniec globu, to nie po to, by otaczać się tym, co masz u siebie w domu. Chcesz doświadczyć czegoś prawdziwego, zamiast turystycznego produktu.

To naprawdę ciekawe, że przekraczając granicę swojej rzeczywistości, nagle tak bardzo pragniemy tego, co w domu nie stanowi priorytetu najwyższej wagi. I być może właśnie dlatego jest tak  atrakcyjne poza nim.

Być może wcale nie chodzi o tą francuską bagietkę,  ręcznie tkane poncho z najwyższych szczytów andyjskich gór, czy bransoletkę z ręcznie struganych paciorków, ale o tradycję, regionalizm, wytwór ludzkich rąk, zamiast maszyn. Być może atrakcją jest sam powrót do korzeni. Autentyzm, który w naszym zachodnim świecie jest towarem coraz bardziej deficytowym.

Nawet gdy podróżujemy po Europie, szukamy tego co dany kraj wyróżnia. Historii, tradycji, lokalnych produktów. Doskonale wiemy, że prawdziwy obraz owej rzeczywistości nijak nie odbiega od naszej własnej, ale będąc w podróży słowo „prawdziwy” nabiera innego znaczenia.

Iluzja prawdziwości

Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto będąc w Szkocji na widok pana w kilcie z uciechą nie pomyślał, że oto w końcu spotkał prawdziwego Szkota! To nic, że 99% Szkotów (prawdziwych, a jakże!) na co dzień nosi spodnie i  zapewne wcale nie czuje się z tego powodu mniej szkocko. Sama zawzięcie polowałam na ten 1% , a gdy jeszcze do tego wspomniany pan miał dudy, to o jeżu! Szkot pełną gębą i szczęścia co niemiara!

Kolejny przykład – rumuńska palinka, czyli trunek wysokoprocentowy na bazie przeróżnych owoców w smaku przypominający wódkę. Do kupienia w każdym rumuńskim markecie,  ładnie opisany, zapakowany, bezpiecznie przechowywany. Mimo to, dużo większym wśród turystów powodzeniem cieszy się domowo pędzony bimber sprzedawany cichcem pod ladą na miejscowym bazarku. Często sprzedawany w plastikowej butelce , która wchodzi w reakcję z  alkoholem psując smak i co istotniejsze, nie pozostając bez wpływu dla zdrowia. Jednak to właśnie ona stanowi przedmiot pożądania. Dlaczego? Bo jest swojska, ręcznie robiona, a przez to bardziej prawdziwa.

Jeżeli szczerze i uczciwie celem podróży byłoby poznanie lokalnego stylu życia, tego zwykłego, codziennego tu i teraz, to szybko okazać by się mogło, że Indianin w chińskim podkoszulku i puszką piwa w ręku jest dużo bardziej autentyczny od tego z włócznią i kolorowymi piórkami we włosach.  Podobnież Szkot w spodniach z H&M oraz palinka produkowana przez międzynarodowe koncerny alkoholowe.

Wobec tego, czego tak naprawdę w tej podróży szukamy? Faktycznego autentyzmu, czy tego za którym tęsknimy?

Nieprawdziwe  życie

Podróż jest swego rodzaju catarsis. Otoczeni na co dzień plastikiem, podróbkami, masową produkcją i zubożałym kontaktem międzyludzkim, tęsknimy do tego co proste, pierwotne, „prawdziwe”.

Kultura Zachodu i wszechobecny pęd ku multi-kulturowym społeczeństwom, gubi ponadto swoją wyjątkowość, oryginalność. Szturmowani jesteśmy hasłami promującymi jednolitość kulturową. Jednak wśród pasma głośno gloryfikowanych zalet, nie dostrzegamy drugiej strony medalu.  Tradycje zastępowane są konsumpcjonizmem.  Tożsamość regionalna, która do tej pory była naszą istotną składową, zanika. Stając się obywatelami świata, tracimy swoją lokalną  kotwicę.

To wszystko powoduje w nas uczucie oderwania, a nawet pewnego rodzaju odrealnienia.

Brak poczucia prawdziwości własnego życia, prowadzi do zaspokajania tej tęsknoty właśnie w podróży.  Dość dobitnie ukazuje to w jakiej kondycji znajduje  się nasza rzeczywistość. Dobrze, że nasza potrzeba autentyczności jest coraz silniejsza, ale niedobrze, że w ogóle do tego doszło.

Wypaczona rzeczywistość

Ta nieuświadomiona tęsknota ma też i mroczną stronę. Desperacka potrzeba prawdziwości, często prowadzi do wypaczenia rzeczywistości. Szeroko reklamowane atrakcje typu przejażdżka na słoniu, zwiedzanie slumsów krajów trzeciego świata, wizyty w tzw. tradycyjnych wioskach to nic innego jak efekt pogoni za autentycznością.  Trudno nam się pogodzić z faktem, że w XXI wieku kultura zachodu odcisnęła swe piętno w niemal każdym zakątku świata. Miejsc prawdziwie dzikich i nieskażonych cywilizacją praktycznie już nie ma. Mimo to, wyjeżdżając na egzotyczne wakacje nie chcemy przyjąć tego do wiadomości. Obsesyjnie szukamy odpowiadającej naszej wizji, autentyczności. Nie znajdując jej, kreujemy ją sami.

Pół biedy jeżeli jest to tylko tani teatrzyk dla turystów, gdzie tubylcy odgrywają swoją rolę, udając, że wciąż żyją jak przed wiekami, a turyści swoją, udając, że w to wierzą. Tubylcy cieszą się z zarobku, turyści z autentycznych przeżyć, a po przedstawieniu wszyscy wracają do swojego normalnego – prawdziwego życia.  Jednak nie zawsze tak to wygląda.

W kajdanach tradycji

Słyszeliście o miejscach zwanych ludzkim ZOO? Zapewne tak. W internecie można znaleźć wiele artykułów na ten temat. Najbardziej znanym jest przykład wioski plemienia Kayan w Tajlandii, bardziej kojarzonym jako plemię kobiet o długich szyjach. Reklamowana jako ostoja rodzimej kultury  w rzeczywistości jest obozem uchodźców z Birmy, którzy za cenę bezpieczeństwa stali się więźniami własnych tradycji. Ich zakładane na szyję obręcze okazały się wyjątkowo atrakcyjnym towarem turystycznym, co rząd Tajlandii ochoczo wykorzystuje.

Wejścia do wioski strzegą bramki z kasami i choć jej mieszkańcy za swój niekończący się występ otrzymują zapłatę, to jest ona raczej symboliczna. Pozwalająca przeżyć, niewiele więcej. Nie byłam tam, nie rozmawiałam z tymi ludźmi, a o wiarygodne i pewne źródła tego, jak wygląda ich codzienne życie raczej ciężko, więc nie będę się tutaj rozpisywać. Na pewno ich sytuacja jest lepsza tam, niż gdyby pozostali w Birmie. Nie zmienia to faktu, że Tajskie władze nie starają się ułatwić im życia, dać innych możliwości. To nie byłoby opłacalne.

Autentyczność jest towarem

Na tym przykładzie, który wcale nie jest wyjątkiem, chciałam pokazać jak bardzo skrzywiona rzeczywistość może stać za wydawałoby się niewinną, a wręcz pożądaną potrzebą autentyczności. Problem polega na tym, że jako społeczeństwo zachodu jesteśmy do iluzji tak bardzo przyzwyczajeni, że nie tyle nie potrafimy, co nie chcemy dojrzeć prawdy. Autentyczność jawi się jako coś pięknego i dobrego, a nie zawsze tak jest. Bo czyż te wioski nie są autentyczne? Ależ są! To jest prawdziwe życie, prawdziwych ludzi. Tyle, że hasła pod którymi występują oraz metka, którą się im przypina, niekoniecznie. Historia, która za nimi stoi, choć prawdziwsza i dużo bardziej pouczająca, jest mniej atrakcyjna.

Z jednej strony coraz bardziej cenimy sobie autentyczności, ale z drugiej otwieramy się na nią bardzo wybiórczo. Szukamy jej nie tam, gdzie powinniśmy. Na przemysł turystyczny niewiele można poradzić. Co rusz będzie nam podsuwał pod nos obietnicę autentyczności. Gdy uciekniemy od tych „turystycznych miejsc”, głośno deklarując potrzebę prawdziwości, dostaniemy ją. Tą samą, tylko z nową metką.  Jeżeli będzie popyt, będzie i podaż. To od nas zależy, czy chcemy płacić za projekcję własnych wyobrażeń, czy też  zdecydujemy się odrzucić oczekiwania i ujrzeć rzeczywistość taką jaką jest.

Zamiast szukać autentyczności w podróży,  zadbajmy o nią na co dzień.

Tags: