fbpx

 

Małgorzata Wojtyczka, rocznik 1988

Z wykształcenia archeolożka i antropolożka. Z zamiłowania badaczka folkloru, baśni i sekretów przyrody. Książki pochłaniam z równym zapałem co szarlotkę (jak i wszystko co zawiera cynamon!). Kiedy nie czytam i nie tropię w lesie śladów Leszego, to piszę.

Moja osobista historia zaczyna się na Śląsku. Wśród bajek o porywającym dzieci Beboku, górniczych legendach o Skarbniku oraz historyjek babci, w których nie brak było wodników, topielic i innych, równie uroczych straszydeł. Podobno w Mysłowicach swoją pracownię miał również Jan Taurus, mało znany alchemik, zgłębiający tajemnicę kamienia filozoficznego!

Studiowałam w Toruniu, mieszkałam w Krakowie, aż w końcu trafiłam do niedużego miasteczka na północy Anglii, w hrabstwie Cheshire. W Runcorn spędziłam cztery lata. Kawałeczek na północ rozciągała się surowa i tajemnicza Szkocja, a godzinę jazdy w kierunku zachodnim można było przyłapać słońce jak chowa się w morskiej toni, w otoczeniu baśniowych krajobrazów Walii.

To właśnie tam, w sąsiedztwie wiekowych, przesiąkniętych folklorem lasów, wciąż żywych opowieściach o czarownicach i rozległych wrzosowiskach pełnych pląsających sylfów, zakiełkował pomysł na powieść.

Tam powstawały uliczki Czarowiecza, powleczone gęstą mgłą kształty Babiej Puszczy i postać Aurelii, która niedługo miała stać się przyjaciółką równie prawdziwą, jak cała reszta głosów w mojej głowie, które z zapałem domagały się opowiedzenia swoich historii.

Brzmi dziwnie?

Zaraz będzie jeszcze dziwniej!

Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy odkryłam, że niecałe pięć mil od miejsca w którym wówczas mieszkałam urodził się Lewis Carroll, autor „Alicji w Krainie Czarów”.  Z domu w którym dorastał pozostało już niewiele, ale drzewa wokół wciąż trwały. Kiedy całkiem przypadkiem trafia się wprost w ramiona sędziwych buków, które dwa wieki wcześniej być może jako pierwsze wyszumiały opowieści o niezwykłej krainie ukrytej w króliczej norze, oczywistym jest, że warto uważnie nadstawić uszu. Jeśli kiedyś przeczytasz „Na północ od Czarowiecza” nie zdziw się, kiedy na Twojej drodze wyrośnie pewien zielony, omszały zając. Raczej nie zaprowadzi Cię na herbatkę do Szalonego Kapelusznika, ale zapewniam, że jego ścieżki są równie kręte, co wymówki pewnego kocura Beniamina, gdy twierdzi, że nie zjadł kuriera. ;)

Jako córka ziemi określanej „kotłem etnograficznym” (tak, to o Śląsku :)), stworzyć mogłam tylko jedno. Jeszcze większy kocioł! Legend, folkloru i prawdziwej historii. Tej naszej, słowiańskiej, jak i całkiem odległej. W drodze do Czarowiecza spotkasz i domowika, i sfinksa, a nawet małego squonka, który zamieszkuje wyłącznie południowe rubieże kanadyjskiej tajgi.

Chaos?

Tylko pozorny. Jest coś jeszcze.

Natura.

Jest duszą, inspiracją i najważniejszym elementem cyklu „Istoty Drzewnej”.

Splatającym całą opowieść mocnym, żywym korzeniem.

 

 

Pisane w zeszycie na kolanie skrawki, powstałe w czasie jazdy autobusem do znienawidzonej pracy w hurtowni początkowo były jedynie odskocznią od nużącej codzienności początkującej emigrantki. Wkrótce jednak rozrosły się tak obficie, że w przerwach na lunch zapominałam o jedzeniu, a praca, która wymagała minimum skupienia okazała się świetną okazją do wymyślania coraz obszerniejszego uniwersum. I tak to się wszystko zaczęło…

Więcej na temat książki, przeczytasz tutaj.

Jeśli masz ochotę, zajrzyj do mnie na instagramie Kadr pod Wiatr – tam bywam najczęściej :)

 

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Małgorzata Wojtyczka (@kadrpodwiatr)