Cykl survivalowy to survival dla każdego. Jest to seria artykułów ukazujących survival w innym niż zazwyczaj świetle. Jako element slow life i sposób samorozwoju w kontekście psychologicznym, kulturowym i socjologicznym. Pokazuję, że survival to coś o wiele fajniejszego niż ganianie za dżdżownicą z nożem w zębach, a sprawność Rambo wcale nie jest niezbędna. Jeżeli jesteś ciekawa moich początków z survivalem, znajdziesz je tutaj. :)
Kultura
Kultura jawi się zazwyczaj jako coś pozytywnego. W nawiązaniu do swego pierwotnego znaczenia, jest doskonaleniem, pielęgnowaniem, kształceniem… Efektem rozwoju, który jednocześnie rozwój ten wzmaga i umożliwia. Same plusy, wydawać by się mogło. Jedak jest i druga strona medalu. „Kultura to konfiguracja wyuczonych zachowań i ich rezultatów”, mawiał antropolog Ralph Linton. Kultura to również narzucane normy, ramy i wzorce zachowań. Niegdyś tradycja, teraz moda. Sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Po prostu jest. To jak na nas wypływa, jak z niej korzystamy, zależy od nas samych. Grunt to znaleźć balans, aby się w tym wszystkim nie zatracić. Aby nie zostać zniewolonym przez kulturę.
Kulturowy kokon
Struktury społeczne, niczym lepka pajęczyna spowijają człowieka, który szarpiąc się, zapada się jeszcze głębiej. Szarpie się więc mocniej i mocniej. Nie mogąc się jednak uwolnić, staje się coraz bardziej sfrustrowany i zgorzkniały. I przegrywa. Znużony nieustającą walką, poddaje się, tracąc wszelką nadzieję.
Są ludzie, którzy w tym kulturowym kokonie czują się dobrze i komfortowo, funkcjonują niczym roboty, ślepo podążając za społecznymi nakazami i zakazami, trendami mody, wzorami zachowań. Inni, społecznie zwani – nieprzystosowani, mają z tym problem. Niby są wolni, ale wciąż ich coś gniecie, coś uwiera, męczy, coś trudnego do sprecyzowania… Podstępny przeciwnik – kultura. Wytwór społeczny, który jeżeli nieumiejętnie z nim obcować, staje się pułapką.
Krucha tożsamość
Powinniśmy się ubrać tak, mówić to, nie mówić tamtego. Kobieta bez nienagannej fryzury i perfekcyjnego makijażu to stwór jedynie kobiecopodobny. Wizerunek mężczyzny chwieje się pomiędzy brodatym drwalem w idealnie skrojonej kraciastej koszuli, a chłopcem w rurkach o gładkich policzkach i jeszcze gładszym dekolcie. Gdzieś pomiędzy nabłyszczaczem do wąsów, woskiem w plastrach i kolejnym wrzeszczącym billboardem, gubi się człowiek. Najnowsze trendy ustanawiane odgórnie, łapczywie przejmowane w owczym szale, nawet najbardziej odpornego indywidualistę doprowadzą do poczucia wyobcowania. Społeczeństwo dyktuje nam jak powinniśmy wyglądać i jak się zachowywać, by zyskać akceptację ogółu, a tym samym zatracić siebie.
Leśne uwolnienie
Survival pomaga tę wewnętrzną tożsamość odnaleźć i wzmocnić. Poprzez spotkanie z naturą, czyli przestrzenią spoza struktury społecznej, następuje swego rodzaju uwolnienie. Kategoryzacja społeczna wykluta w takiej, a nie innej rzeczywistości, nie znajduje w survivalu zastosowania. Pojawia się pytanie, kim jestem i co ja tu robię? Defragmentacja dotychczasowego autowizerunku opartego na społecznych naciskach, odsłania nowe „ja” i pozwala zbudować bardziej świadomy, bo nie wymuszony obraz swojej osoby. W survivalu nie miejsca na teatr. Maska kulturowa zostaje zrzucona w przenośni jak i dosłownie. Kobiety nie malują się, nie stroją. Mężczyźni nie golą codziennie zarostu. Nie muszą, a wręcz nie mogą, bo na dłuższą metę byłoby to niepraktyczne i uciążliwe. O tym jak mocno sieci kultury trzymają, świadczy początkowy dyskomfort związany z porzuceniem wspomnianych zabiegów. Dopiero z czasem uczymy się tego nowego, wspaniałego uczucia swobody jaką daje pełna naturalność. I co najważniejsze, przyzwolenie na nią. W lesie nikt krzywo nie spojrzy, jeżeli założymy potargane spodnie, czy przespacerujemy się po okolicy z rozczochraną fryzurą. Na pytanie zadane miłośnikom dzikiej przyrody – „Jak się czujesz w lesie”? Odpowiedź – „Jak w domu” – nie dziwi.
Takie zdemaskowanie ma również zauważalny wpływ na międzyludzką komunikację, która staje łatwiejsza i bardziej szczera. Przyjaźnie zawarte na obozach przetrwania są często trwalsze, niż chociażby szkolne relacje trwające przecież dużo dłużej. Autentyczność otoczenia, przekłada się na autentyczność osoby, a tym samym, relacji. Tam nikt nie musi niczego udowadniać, pozować, kreować. Tam jesteś dla siebie, nie dla innych.
Nowe „ja”
Powrót do cywilizacji stanowi bolesne zderzenie z rzeczywistością, od której wydawało się, że już udało nam się uciec. Nim jednak wymogi kulturowe ponownie wyciągną po nas swe lepkie pajęczyny, choć przez chwilę, stojąc w tłumie, umorusanym i potarganym, taszcząc plecak z powiewającymi brudnymi skarpetkami niczym flagi zwycięstwa, możemy poczuć ten wyjątkowy rodzaj satysfakcji. Łańcuchy zostały poluzowane, a wracając ponownie i ponownie, może jest szansa by całkowicie się uwolnić. A przynajmniej, nie być, nieświadomą siebie marionetką otaczającej nas rzeczywistości.
Tak sobie czasem myślę, że im silniej odcinamy się od tradycji, tym większą moc zyskuje moda. Natura nie znosi próżni. Kultura najwyraźniej też. Jedno zostaje zastąpione drugim. Niekoniecznie lepszym. O tradycjach można by wiele powiedzieć. Nie wszystkie są dobre i warte kontynuowania, ale ich złoty okres miał jedną niepodważalną przewagę. Natura nie była wrogiem, opozycją kultury. Była dopełnieniem. Cenioną wartością. Sama kultura z kolei, nie była jak dziś, chorągiewką szarpaną wiatrem trendów i wiecznej niepewności. Być może to stan przejściowy. Chaos niezbędny do wyłonienia się bardziej świadomej, stabilnej cywilizacji. Taką mam w każdym razie nadzieję. Póki co jednak, pakuję śpiwór, nóż, menażkę i idę wytyczać własne ścieżki. Zachęcam do tego i Was.